Gdzieś około lutego 1991 roku, pierwszy raz usłyszałem, że włoski klub Lazio jest mną zainteresowany. Nie wiedziałem jak sobie radzili w tamtym czasie, ale pamiętam, że byłem wkurzony rozmowami, które toczyły się miedzy działaczami Tottenhamu, ludźmi Lazio oraz wieloma pośrednikami i tak zwanymi ekspertami, którzy pakowali w to swoje dupy, bez mojej wiedzy. Byłem przygnębiony, że Spurs w ogóle rozważali mój transfer. Do tego za moimi plecami i bez choćby najmniejszej wzmianki o takim zamiarze. Zacząłem się czuć jak towar, następna dostawa do wyprzedania.
Domyślam się, że zainteresowanie Lazio było stymulowane moimi wyczynami na Mistrzostwach Świata we Włoszech. Różni możni Włosi, jak Gianni Agnelli, znany przedsiębiorca i prezes Juventusu, wyrażali się o mnie pochlebnie. Gian Marco Calleri, właściciel Lazio, wręcz się we mnie zakochał podczas finałów. Bardzo podobał mu się mój image, tak mi powiedziano.
Spurs chcieli za mnie 10 milionów funtów, co było niedorzeczne - pięć razy tyle ile za mnie zapłacili - ale oczywiście rozwiązałoby to ich finansowe problemy. Lazio zaoferowało 5 milionów i tak rozpoczęły się negocjacje. Ostatecznie wyglądało, że uzgodniono cenę 8,5 miliona funtów. Informacje o negocjacjach przeciekły do prasy. Wielu fanów Spurs było bardzo zawiedzionych. Myśleli, że jestem nielojalny i jedyne, co próbowałem tym osiągnąć to kupa forsy, ale ja wcale nie brałem udziału w tych rozmowach. Tottenham i Lazio zaczęli to wszystko bez uprzedniego zwrócenia się do mnie. Spurs bardzo potrzebowali pieniędzy, a Lazio miało nowych właścicieli, którzy dysponowali masą gotówki i chcieli dokonać spektakularnego transferu. W otoczeniu Lazio mówiło się, że ma wkrótce przybyć wielka gwiazda. Kiedy wieść o tym dotarła do prasy, jeszcze bardziej zależało im by dotrzymać dane słowo. Kiedy zapytano mnie, co osobiście przyjąłbym na zachętę by przejść do Lazio, poza pieniędzmi, powiedziałem pół żartem, że farmę pstrągów, natychmiast usłyszałem "dobra, nie ma problemu".
Dyskusje, spotkania i tajne negocjacje, w Londynie, Rzymie i Bóg wie gdzie jeszcze ciągnęły się miesiącami, w tym samym czasie w tle toczyła się walka między Irvingiem Scholarem i Terrym Venablesem o władzę w Tottenhamie. Venables mówił, że jeśli postawi na swoim to chciałby mnie zatrzymać, choć oczywiście nie był w stanie dać mi takiej kasy, jaką oferowało Lazio. Miałem dość zmartwień z przepukliną i później z dojściem do formy przed finałem pucharu, w którym mieliśmy się spotkać z Nottingham Forest. Wiedziałem, że to będzie mój ostatni mecz w barwach Tottenhamu, ale właściwie to jeszcze wtedy nie podpisałem żadnych dokumentów. Wszystko było przygotowane w każdym detalu i czekało na mnie, ale chciałem zagrać w finale w poczuciu, że jestem ciągle piłkarzem Spurs.
Byłem zdeterminowany by pokazać światu, jaki jestem dobry, by dać radość kibicom Tottenhamu i swojej rodzinie. Kupiłem około 70 dodatkowych biletów dla wszystkich w Dunston (mieścina gdzie Gazza się wychował - przyp. Goran), których znałem. Więc naturalnie byłem nieźle nakręcony zanim jeszcze wszedłem na boisko.
W przeciągu kilku minut od rozpoczęcia gry zaatakowałem Garryego Parkera. To nie był chamski czy brutalny wślizg. Sięgnąłem piłkę, ale impet sprawił, że moja noga wylądowała na jego klatce piersiowej. Sędzia mnie upomniał. Pewnie byłoby lepiej gdyby dał mi wtedy żółtką kartkę... Faul Gazzy na Charlesie 10 minut później młody obrońca Nottingham Gary Charles, wbiegał zdecydowanie w nasze pole karne. Wydawało mi się, że jeśli nie interweniuję to będzie w idealnej pozycji do strzelenia bramki, więc wjechałem w niego. Myślałem, że sięgnąłem piłkę, ale przede wszystkim dostało się jemu. Pierwsze, co pomyślałem to, że mogłem młodemu chłopakowi złamać karierę, ale wyglądało, że wszystko z nim w porządku. Dave Butler pośpieszył by sprawdzić moją nogę, powiedziałem, że jest ok, że dam radę. Sędzia podyktował rzut wolny, a ja dokuśtykałem do muru, choć czułem się zdezorientowany i nie do końca wiedziałem, co się dzieje. Stuart Parce, członek reprezentacji z mundialu, wykonywał wolnego. Piłka przeleciała obok muru, naszego bramkarza i wpadła do bramki, a ja przewróciłem się nie mogąc ustać. Zwaliłem się na ziemię jak kukła. Przegrywaliśmy 1:0 i dla mnie to był koniec finału, nie mogłem się skoncentrować i byłem zdrętwiały. Kiedy kładli mnie na nosze, głupie rzeczy zaczęły mi przychodzić do głowy. Gdzie zaparkowałem samochód? Kto odbierze mój medal z finału?
Lekarz zerknął na moje kolano. Był oczywiście bardzo zmartwiony. Kiedy leżałem tam czekając na ambulans, słyszałem ryk widowni. W karetce było radio, więc słuchałem jak chłopcy odpowiedzą na stratę gola. Nayim wszedł za mnie. To on wypracował wyrównującego gola Paula Stewarta. Ogromna radość fanów brzmiała mi w uszach, gdy ambulans zmierzał do szpitala. Udało mi się nawet zobaczyć ostatnie minuty meczu w telewizji ze szpitalnego łóżka, jako że doszło do dogrywki. Widziałem biednego Desa Walkera główkującego do własnej bramki po rzucie rożnym. Wygraliśmy puchar, mój największy sukces w karierze na tamten moment. Dostałem medal za zwycięstwo, ale czułem, że nie zasłużyłem na niego. Zachowałem się jak narwany oszołom.
Wszyscy piłkarze przyszli mnie odwiedzić do szpitala zaraz po meczu, przynosząc puchar i medal, ale ja ledwo mogłem na nich patrzeć. Prawdą jest, że pewnie najbardziej zasłużyłem się w drodze do finału, ale czułem, że zawiodłem ich akurat wtedy, gdy miało to największe znaczenie.
Okazało się, że roztrzaskałem wiązadło krzyżowe w prawym kolanie. Musiałem być operowany, powiedziano mi, że nie będę mógł grać przez miesiące, jeśli w ogóle. Oficjele Lazio byli na trybunach by oglądać swoją nową gwiazdę. Czy teraz ciągle będą mnie chcieli? Czy będą mnie chcieli w Tottenhamie? Czy zechce mnie ktokolwiek? Spędziłem swoje dwudzieste czwarte urodziny w szpitalu, przerażony, że oto roztrwoniłem wszystko na dobre, wszystko z własnej głupoty.
Wielu ludzi twierdziło, że moja kariera dobiegła końca, ale ja szczerze nigdy takiej myśli nie dopuszczałem. Znałem innych piłkarzy, którzy przez takie urazy przechodzili. Przeklinałem się jednak, myśląc, że zawaliłem umowę z Lazio, że już do niej nie dojdzie.
Maurizio Manzini, kierownik zespołu i Carlo Regalia, kolejny członek zarządu, odwiedzili mnie w szpitalu. Przynieśli mi prezent urodzinowy: koszulkę Lazio i złoty zegarek z wygrawerowanym pozdrowieniem od ich prezydenta. Był wart 7 tysięcy funtów. Byłem gotowy do operacji, właściwie już po zażyciu lekarstw. Kiedy się obudziłem, zegarka nie było. W pierwszej chwili pomyślałem, że ktoś ze szpitala go buchnął, ale wziął go mój ojciec. Do tamtej pory o nic nigdy mnie nie prosił, oprócz domu, samochodu, wakacji, pensji, więc zabranie zegarka było tak naprawdę niczym. Żartuję oczywiście. Pewnie powiedziałem żeby go wziął, byłem taki zamroczony, że mogłem powiedzieć wszystko. Mama zabrała mój medal.
Jimmy Gardner (wieloletni przyjaciel Gazzy - przyp. Goran) też mnie odwiedził, przyniósł mi pistolet na śruty, który okazał się bardzo przydatny w celowaniu z okna do fotoreporterów czyhających pod szpitalem. Choć przeważnie rzucaliśmy w nich "bombami wodnymi". Ci przynajmniej czekali na zewnątrz. Byli i tacy, którzy próbowali dostać się do mojej sali, udając starych znajomych z Newcastle.
Mój chirurg wykonał wspaniałą robotę rekonstruując moje kolano, ale było jasne, że może minąć nawet rok zanim wrócę do gry. Po kilku miesiącach udałem się do Portugalii, by odzyskać tam dawną sprawność pod okiem Johna Sheridana, fizjoterapeuty Spurs, który zalecił intensywne ćwiczenia i dużo pływania. Kiedy jednak nie ćwiczyłem, ciągle kuśtykałem o kulach. (...)
Terry Venables zwykł mawiać, że na mnie nie oddziaływuje zmiana otoczenia, bo gdziekolwiek się nie przemieszczam zawsze zabieram ze sobą swój świat. Wielu młodych piłkarzy bardzo tęskni za domem i popada w związku z tym w dołek. Niektórzy są tak nieszczęśliwi, że decydują się na powrót do domu. Tak było z Georgem Bestem kiedy pierwszy raz przeniósł się z Belfastu do Manchesteru albo z Graemem Sounessem kiedy zamienił Edynburg na Londyn. Prawdą było, że nigdy nie czułem się zagubiony.
Po wielu tygodniach rehabilitacji, przejechaniu milionów mil na rowerku treningowym, postanowiliśmy wspólnie z młodszą siostrą Lindsay udać się do Gateshead dla odmiany. Wracając z pubu po kilku drinkach, ale będąc trzeźwymi, zostaliśmy zaczepieni przez bandę dzieciaków. Zaczęli nam dokuczać i przezywać, do całego zamieszania dołączył jakiś robotnik i zaczęły się przepychanki. W trakcie tej burdy ktoś uderzył moją siostrę w brzuch. Mylnie myślałem, że to robotnik i rzuciłem się na niego. W wyniku tego zajścia trafiłem na policje. Przesiedziałem kilka godzin w celi. Incydent oczywiście został opisany we wszystkich gazetach. Niektóre z nich przedstawiły mnie jako gbura i prowokatora pijackich awantur. We włoskiej prasie z kolei, zostałem przedstawiony w innym świetle, trochę jak bohater, który ruszyłby ratować siostrę w niebezpieczeństwie. W sierpniu wyruszyłem do Rzymu, by zapoznać się z zarządem Lazio i by zostać oficjalnie zaprezentowanym w klubie. Przyjazdowi do Rzymu towarzyszyły niesamowite sceny. Zostaliśmy oblężeni na lotnisku, wszędzie byli krzyczący fani. Zorganizowano konferencje prasową, udzieliłem kilku wywiadów, zabrano mnie również na wycieczkę po najpiękniejszych miejscach Rzymu. Dookoła pełno było plakatów i fotografii z moim wizerunkiem, mimo iż nie podpisałem jeszcze umowy. Poznałem Dino Zoffa menedżera Lazio, a właściwie trenera jak ich tam się zwykło nazywać. On oczywiście był jednym z najsłynniejszych piłkarzy w Italii i jednym z najlepszych bramkarzy świata. Powiedziano mi, że Lazio ciągle na mnie liczy i że będą czekać na mnie tak długo jak to będzie konieczne, ale oczywiście już nie za 8 milionów uzgodnionych przed kontuzją. Poszedłem na mecz Lazio, gdzie miałem być zaprezentowany publiczności. Przywitałem się krótko po włosku, a oni oszaleli, wszędzie były transparenty po angielsku, witające mnie treściami takimi jak: Gazza`s boys are here Shag women and drink beer
(Chłopcy Gazzy są tu Bzykać kobiety, pić piwo) Pozwoliło mi to poczuć się jak w domu.
Z moim kolanem zaczynało być naprawdę dobrze, więc wreszcie pod koniec września pojechałem do Newcastle by pożegnać się ze starymi przyjaciółmi. Po paru drinkach w różnych pubach, poszliśmy do klubu gdzie jakiś facet, którego wcześniej w życiu nie widziałem, podszedł i zapytał: "Czy ty jesteś Paul Gascoigne?" Powiedziałem, że tak, a on, od tak, rąbnął mnie. Skręcając się na ziemi czułem jak rzepka w moim kolanie puszcza. Sięgnąłem dłonią kolana by sprawdzić, co się stało i czułem jak kciuk tonie w dziurze. Była wielka. Operacja i długa i mozolna rehabilitacja zostały zniweczone. Cała praca lekarzy, pielęgniarek, trenerów, terapeutów, miesiące mojej agonii - wszystko na marne. Kiedy Glenn Roeder usłyszał, co się stało powiedział tylko: "Dość tego" nawet nie chciał słuchać jak do tego doszło. To nie była moja wina! Choć obiecałem, że będę robił wszystko by unikać niebezpiecznych sytuacji. Może nie powinienem szwendać się po klubach... Ale nie mogłem nie pożegnać się ze starymi kumplami, zależało mi na tym by pokazać, że pomimo wszystkiego nie zmieniłem się ciągle jestem tym samym chłopcem z Geordie.
Musiałem przejść trzecią poważną operację w ciągu pięciu miesięcy. Wróciłem do domu w Dobbs Weir i pracowałem bardzo ciężko by szybko wrócić do siebie. W między czasie Sergio Cragnotti przejął Lazio, ale ciągle mnie chcieli. Oczywiście oznaczało to, że negocjacje zaczną się od nowa i znów w nieskończoność będą mnie odwiedzać lekarze i specjaliści, zarówno włoscy jak i angielscy. Lazio przysyłało kilkakrotnie swoich ekspertów. Ja również udałem się do Rzymu, by pokazać się fanom i przekonać ich, że mogą się mnie wkrótce spodziewać. Ustalono, że do transferu ma dojść w maju 1992 roku. Okrągły rok od mojego fatalnego w skutkach występu w finale Pucharu Anglii. Oczywiście wszystko miało zależeć od mojej kondycji. Znów trenowałem i byłem pod opieką trenerów Tottenhamu, zupełnie jakbym był wciąż ich zawodnikiem.
Pewnego dnia na treningu Steve Sedgley szpanował swoim nowym samochodem, był nim bardzo podniecony. Miałem akurat ten pistolet w samochodzie, więc wyciągnąłem go i strzeliłem w tylną szybę jego bryki. Musiałem oczywiście zapłacić za szkody, ale było warto choćby by zobaczyć jego wyraz twarzy.
Włosi przyjechali zorientować się w przebiegu postępów mojej rehabilitacji. Maurizio Manzini przyszedł obejrzeć trening. Jeden z piłkarzy młodzieżówki został wysłany by przynieść mu filiżankę herbaty. Chłopiec zmierzał ostrożnie w naszym kierunku z tacą, na której oprócz herbaty był jeszcze jakiś poczęstunek. Wyciągnąłem swoją spluwę i zestrzeliłem czajniczek. Myślę, że wtedy w Lazio zaczęto się zastanawiać, z kim mają do czynienia...
Kiedy przyszedł wyznaczony termin decydujących badań, byłem zmartwiony, że mogę ich nie przejść. Zapłaciłem wszystkim chłopakom z młodzieżówki po 50 funtów, by zostali po treningu rozegrać ze mną gierkę, która przekona Włochów, że ze mną wszystko ok. W końcu podpisałem kontrakt z Lazio pod koniec maja 1992 roku. Ceną ostateczną było 5,5 miliona funtów. Klub oferował 800 tysięcy funtów za rok. Nie zależało mi na pieniądzach. Wychowany w biedzie, wiedziałem dobrze jak to jest nie mieć nic, ale w tamtym czasie były oferty z Japonii - 2 miliony za dwa lata. Postanowiłem, że spróbuje tego samego z Lazio. W rozmowie telefonicznej powiedziałem, że chce 2 miliony wolne od podatku i odpowiedzi w pięć minut w przeciwnym razie, nie zdecyduję się na przeprowadzkę. Zaraz oddzwonili akceptując moje warunki. Byłem prawdziwie zdumiony.
Zacząłem więc od zarobków rzędu 22 tysięcy funtów za tydzień. Z każdym sezonem miały one wzrosnąć o 10%. Pieniędzy było pod dostatkiem. Zacząłem je więc natychmiast wydawać. Kupowałem rodzinie domy, samochody, wysyłałem na wakacje. Czułem, że w ten sposób mogę odwdzięczyć się im za okazane wsparcie przez te wszystkie lata.
Kiedy obejrzałem pierwszy trening Lazio byłem trochę zmartwiony. Ich technika i kondycja wyglądały lepiej niż nasze w Anglii i zastanawiałem się czy podołam. Kiedy trafiłem w końcu na dobre do Rzymu, martwiłem się również o język. Miałem co prawda kilka lekcji włoskiego zanim opuściłem Anglię, ale to nie wystarczało. Klub oferował lekcje, ale nie było to konieczne, bo zdecydowałem się na zatrudnienie tłumaczki, której nazwiska nie wspominam celowo, bo napisała ona później o mnie książkę...
Ostatecznie nauczyłem się włoskiego na tyle, by dogadać się na boisku, w sklepach i restauracji. Zacząłem naukę od przekleństw, czułem że mogą się przydać. Lazio zatrudniło 16 ochroniarzy, którzy mieli opiekować się piłkarzami. Powiedziano mi, że będą przy mnie dzień i noc. Myślałem, że to żart, dopóki nie przekonałem się jak fanatyczni są włoscy kibice. We Włoszech nie ma miejsca gdzie piłkarz mógłby się udać i nie być dręczonym. Jeśli Twojemu klubowi nie idzie, kibice porysują Ci samochód, zdemolują dom, obrzuca Cię czymkolwiek na ulicy, pobiją Cię.
|