Kiedy pierwszy raz szedłem do swojej
willi w Rzymie, byłem zdumiony dwoma facetami siedzącymi na drzewie
obok bramy. Okazało się, że to moi ochroniarze, zaprosiłem ich więc do
domu. Narąbaliśmy się. Jednej nocy jeden z nich prawie mnie zastrzelił.
Musiałem wstać w nocy do toalety. Ochroniarz usłyszał trzask drzwi i
był przekonany, że w domu musi być złodziej. Nagle mam do głowy
przystawiony pistolet i słyszę: "Non ti muovere" - nie ruszaj się -
zaraz jednak zorientował się, że to ja. Zaprzyjaźniliśmy się i od
tamtej pory zwykle Ci sami ochroniarze byli wyznaczeni do bycia przy
mnie.
W dniu pierwszego wspólnego treningu,
kiedy miałem poznać całą drużynę, kupiłem dwadzieścia kopii "Teach
Yourself English" - naucz się angielskiego - byłem pierwszy w szatni i
położyłem po jednej książeczce na miejscu każdego z piłkarzy.
Zadebiutowałem
27 września 1992 w meczu u siebie z Genoą. Szesnaście długich miesięcy
odkąd ostatni raz zagrałem w oficjalnym meczu. Spotkanie było
transmitowane na żywo zarówno w Italii jak i w Wielkiej Brytanii. Tuż
przed przerwą Mario Bortolazzi, zaatakował moje kolano. Padłem na
ziemie jak worek ziemniaków. Stadion zamilkł w obawie, że kontuzja się
odnowi, ale ja się podniosłem i podałem mu rękę mówiąc: "Dzięki stary".
Mecz skończył się remisem, a ja zszedłem w trakcie drugiej połowy.
Byłem
w wyjściowym składzie na następny mecz z obrońcami Pucharu Włoch,
Parmą. Rozbiliśmy ich 5:2, a mój nowy kolega Giuseppe Signori ustrzelił
pierwszego hattricka w Serie A. Lubię myśleć, że mu w tym pomogłem.
Zszedłem 20 minut przed końcem meczu, nagrodzony owacją na stojąco.
Zagrałem świetnie, czułem się świetnie, a co najważniejsze z kolanem
wszystko było w porządku.
Valerio Fiori, nasz
bramkarz, mówił dobrze po angielsku, podobnie Claudio Sclosa, z którym
mieszkałem w pokoju, kiedy graliśmy na wyjeździe. Maurizio Manzini
mówił płynnie i zawsze był bardzo pomocny, natomiast Dino Zoff wcale
nie mówił po angielsku i nasze konwersacje musiały być tłumaczone.
Pierwsze, co go zapytałem, to czy będzie ok, jeśli od czasu do czasu
walne sobie piwko. Powiedział, że ok pod warunkiem, że będę robił co do
mnie należy na boisku. Przydzielił mi nr "10" co uważane jest za duży
zaszczyt we Włoszech.
Następnie przyszła kolei
na Milan na San Siro. Byli mistrzami, niepokonani od 40 spotkań, a w
składzie gwiazdy jak Van Basten Gullit, Rijkaard, Maldini i Baresi.
Mecz był na żywo w każdym kraju. Strzeliliśmy bramkę w pierwszych
minutach, ale później nie dotknęliśmy nawet piłki. Dostaliśmy 5:1. Na
pewno fajnie się ten mecz oglądało w TV i był on dobrą reklamą dla
włoskiej piłki, ale mi się wcale nie podobał.
W szatni byłem bardzo wkurzony. Powiedziałem, że nasza drużyna to
jakiś dowcip. Wszyscy byli bezużyteczni. W Anglii walczylibyśmy do
końca, zawsze. Dino Zoff odpowiedział: "Stai zitto! Tu non capisci un
cazzo del calcio italiano" - Zamknij się. Chuja rozumiesz z włoskiej
piłki - co oczywiście było prawdą. Koledzy z drużyny byli wyrozumiali i
nie mieli do mnie żalu o to, co powiedziałem. W ogóle nigdy nie było
żadnych problemów, żadnych bójek czy kłótni, wszyscy byli bardzo mili.
Im więcej meczów rozegrałem zdawałem sobie sprawę, że Włosi nie są tak
fantastyczni technicznie jak się na początku wydawało.
Z
pierwszej willi wyprowadziłem się, po tym jak znalazłem prawie
trzymetrowego węża koło basenu. W drugiej również miałem przygodę z
wężem, tym razem tylko z półmetrowym w sypialni. Zdzieliłem go miotłą i
zabrałem na trening. Wsadziłem go do kurtki Roberto Di Matteo. To było
bardzo zabawne, widzieć jak podskakuje po włożeniu ręki do kieszeni.
Nie był na mnie zły, raczej szczęśliwy, że wąż był nieżywy.
Pod
koniec pierwszego sezonu miałem przykry incydent. Fani okrążyli jak
zwykle mój samochód. Przejechałem jednemu z nich po nodze. Dostał w
ramach przeprosin moją koszulkę z numerem "10" ale prasa i tak się o
tym dowiedziała. Wszyscy byli zdegustowani, łącznie z prezydentem.
Innym razem spotkałem w samolocie dziennikarza, który pisał największe
kłamstwa o mnie. Uśmiechnąłem się do niego i uderzyłem w jaja.
Powiedziałem mu, że to za pisanie kłamstw na mój temat, a on odgrażał
się, że pójdzie z tym na policje. Sprawa ucichła wkrótce, ale nie
pomogło to moim kontaktom z prasą. Pewnego dnia poszedłem na zakupy.
Ciągle łaził za mną jeden reporter. Powiedziałem, że jeśli wyjdę z tego
sklepu a on tam ciągle będzie, to pożałuje. Wychodzę, a on stoi z
aparatem i głupkowato się uśmiecha, więc go uderzyłem. Później
przeprosiłem i szybko o tym zapomniałem, ale prasa oczywiście
pamiętała. Nie miałem z nimi dobrych układów w Italii.
W
trakcie sezonu dopadła mnie grypa. Nie byłem więc zaskoczony, że nie
zostałem nominowany do gry w meczu ligowym, ale za to zdziwiło mnie, że
chcą żebym już dwa dni później grał w jakimś meczu charytatywnym w
Sewilli, w którym miał grać również Maradona. Nie podobało mi się to i
zdecydowałem się pojechać do Paryża odpocząć po grypie. Zadzwonił
Manzini i kazał lecieć do Hiszpanii, powiedziałem, że zrobię to jak
dostanę dodatkowo 120 tysięcy. Zgodzili się. Kiedy wpadłem do szatni
chłopcy owacyjnie mnie przywitali, przegrywaliśmy 1:0. Wszedłem po
przerwie i mijając pięciu piłkarzy wyrównałem. Skończyło się 1:1. Nie
uścisnąłem dłoni Maradonie, byłem ciągle wściekły za jego "rękę Boga" w
meczu z Anglią na mundialu w 1986 roku.
Nie
dostałem 120 tysięcy, przeciwnie, klub zażądał 20 tysięcy ode mnie za
wyjazd do Paryża bez pozwolenia. Powiedziałem do Zoffa "Pierdolę,
odchodzę". Nie trzeba chyba mówić, że był zdegustowany moim
zachowaniem. Jeden z największych włoskich piłkarzy z rekordową liczbą
powołań do kadry, musiał się ze mną użerać.
Gdy
przyszedł mecz z Juventusem nie byłem gotowy do gry, ale byłem tam, w
loży VIP-ów w swojej bluzie Lazio. Tak samo jak David Platt
(reprezentant Anglii i wówczas piłkarz Juve - przyp. Goran). Kiedy
byliśmy w drodze na swoje miejsca przypałętał się facet z mikrofonem
przytykając go nam raz do ust, raz do tyłków. Mieliśmy zakaz kontaktów
z prasą. David oczywiście jako człowiek grzeczny i dobrze wychowany
tylko się uśmiechał, ja natomiast zdecydowałem się beknąć. To był
zwyczajny dowcip, coś co w Anglii mógłbym zrobić i nikt by się tym nie
przejął. Nie zdawałem sobie sprawy z faktu, iż mój wybryk szedł na żywo
w najlepszym czasie antenowym, właśnie kiedy cały naród zasiadał do
kolacji w oczekiwaniu na wielki mecz. Reakcja była niesamowita,
niewiarygodna. Incydent trafił na pierwsze strony gazet, do wiadomości.
Była o tym mowa również w Parlamencie, gdzie potępiono moje zachowanie
i uznano je za obrazę wobec narodu włoskiego. W klubie wszyscy byli
wściekli. Moja wina polegała na tym, że bekałem oficjalnie
reprezentując klub, nosząc bluzę z godłem na piersi. Tym samym
przyniosłem ujmę klubowi, zszargałem jego dobre imię.
Signore
Cragnotti był wściekły. Wydał mnóstwo pieniędzy na klub i widział mnie
jako kluczową postać, która ma przyczynić się do sukcesów Lazio w kraju
i Europie, a ja już wcześniej zawiodłem go raz, kiedy odwiedził nas na
treningu z całą plejadą grubych ryb. Podszedłem i powiedziałem: "Tua
figlia, grande tette" - Twoja córka, duże cyce - Niektórzy z nich nie
mogli się powstrzymać od śmiechu, ale pan Cragnotti nie był rozbawiony.
Później okazało się, że pomyliłem córki, chodziło mi o córkę jego
brata, jego własnej nigdy nie widziałem. Na szczęście, to nie dostało
się do prasy, ale za to afera z beknięciem ciągnęła się tygodniami.
Prasa mieszała mnie z błotem, choć fani z kolei byli fantastyczni..
Podczas następnego meczu z Torino słyszałem śpiewy po angielsku:
"Gazza, Gazza, give us a belch" - Gazza, Gazza, beknij dla nas.
Wielkim cosezonowym
wydarzeniem dla Rzymian są derby. Byłem nerwowy przed swoimi
pierwszymi, bo zdawałem sobie sprawę jak ważny jest ten mecz dla fanów
i samych piłkarzy. Już na wiele dni przed, mówiono tylko o tym. Na
spotkanie stawiło się 80 tysięcy widzów. Przegrywaliśmy 1:0 kiedy
przyznano nam wolnego w okolicach pola karnego pod koniec meczu.
Powiedziałem Signoriemu żeby wbiegł w pole karne, a ja mu dogram piłkę.
On z kolei powiedział, że nie gra za dobrze głową i to on dośrodkuje, a
ja mam strzelić. Odpowiedziałem, że ja też nie czuję się dobrze w grze
głową, ale w końcu on go wykonał, a mi udało się jakoś trącić piłkę,
która wpadła do bramki. To był wówczas najbardziej emocjonujący moment
mojej kariery. Ten remis został przyjęty z wielką ulgą w klubie, bo
przez większość meczu przegrywaliśmy. Prezydent wysłał mi po meczu 10
tysięcy funtów w gotówce i skrzynkę Newcastle Brown (Ciemne piwo ważone
w Newcastle - przyp. Goran). Bóg wie gdzie on to dostał.
Pierwszy
sezon w Lazio był dość udany, odzyskiwałem siły, odniosłem tylko kilka
mniejszych kontuzji. Najgorsza z nich miała miejsce w meczu towarzyskim
z Holandią, w kwietniu 1993 roku na Wembley, złamałem kość policzkową.
Pomimo tego urazu rozegrałem 26 meczów i strzeliłem 4 bramki. Lazio
zakończyło sezon na 5. miejscu i zakwalifikowało się do Pucharu UEFA,
pierwszy udział w europejskich pucharach od 16 lat, więc klub i kibice
byli zadowoleni z tego, co osiągnęliśmy i ze mnie samego. (...)
Kiedy
wróciłem do Włoch z wakacji, miałem scysje z Zoffem. Chciał żebym
zrzucił 12 kilogramów w miesiąc, albo nie znajdę się w zespole. Kiedy
przyszedł dzień ważenia byłem o 0,1 kilograma cięższy od założeń Zoffa.
Nie znalazłem się w drużynie na następny mecz. Byłem wściekły, choć
ostatecznie zagrałem w tym meczu. (...)
Kiedy
grałem dla Lazio, poznałem Johana Cruyffa, mojego idola z dzieciństwa.
Powiedziałem mu po meczu z Barceloną, której był trenerem, że był dla
mnie bohaterem, ale nie pamiętam, co mi odpowiedział. Myślę, że ludzie
mówią mu to cały czas i nie było to dla niego nic niezwykłego. Poznałem
też syna pułkownika Gadaffiego, Saddiego. Trenował z nami przez jakiś
czas. Był fajnym facetem i wcale nie najgorszym piłkarzem. Zaprosił
mnie kiedyś na drinka, ale odmówiłem, nie chciałem mieć z nim wiele do
czynienia, znając historie o jego ojcu.
Pewnego
dnia, kiedy zaczynaliśmy trening, Dino Zoff wziął mnie na stronę i
powiedział, że ktoś bardzo ważny do mnie dzwoni i chce mnie poznać.
Dino przyznał, że się z tym wcześniej nie spotkał: dzwonił Papież,
który sam jako młody chłopak był bramkarzem i fanem piłki. Widziałem
też kiedyś jego zdjęcie z szalikiem Lazio. Zoff powiedział, że muszę
się z nim koniecznie spotkać, ale dopiero po treningu. Zdążyłem jeszcze
zadzwonić do rodziców i siostry, którzy akurat odwiedzili mnie w
Rzymie, kazałem im pakować tyłki do auta i jechać do Watykanu jak
szybko to możliwe. Trening przeciągnął się nieco i kiedy dojechałem na
miejsce, Papież udał się już na następne spotkanie. Spóźniłem się 5
minut, ale przynajmniej moja rodzina została przyjęta i
pobłogosławiona. Spotkałem się jednak z prawą ręką Papieża, który
powiedział mi, że Papież zostawił coś dla mnie. Zaprowadzono mnie do
wielkiego gabinetu, gdzie były specjalne telefony. Jeden bezpośrednio
do Królowej, inny do prezydenta USA. Była tam też fotografia Jana Pawła
II, a w rogu jej ramy moje małe zdjęcie w koszulce Lazio. Nie wiem czy
umieścił je tam sam Papież, czy ten kardynał. W każdym razie otrzymałem
specjalny złoty medal, taki, jakie przyznawano prezydentom i monarchom,
z podobizną Papieża na jednej stronie i godłem Watykanu na drugiej. Do
dziś znajduje się on w banku, razem z innymi medalami i cennymi
pamiątkami. (...)
Sędziowie byli dla mnie
dobrzy we Włoszech, lubiłem do nich dużo gadać, a oni zazwyczaj to
tolerowali. Po za jednym, który dał mi raz kawałek gumy i powiedział:
"Weź to i zamknij się wreszcie". La Gazzetta dello Sport przeprowadziła
sondaż wśród sędziów i wszyscy mówili, że nie było ze mną problemów.
Raz mnie wyrzucono z boiska, w meczu z Genoą w drugim moim sezonie.
Znów miałem starcie z Bortolazzim, który w moim debiucie w Serie A,
mało nie urwał mi nogi. Zareagowałem ostro, dostałem czerwoną kartkę,
podziękowałem sędziemu i uścisnąłem dłonie kilku piłkarzy schodząc z
boiska. Zawiesili mnie tylko na jedno spotkanie. (...) Koszmar
wrócił pod koniec mojego drugiego sezonu w Lazio. Wszystko szło dobrze
zostałem graczem meczu z Sampdorią, mimo że przegraliśmy. Zagrałem 6
meczów z rzędu, po raz pierwszy odkąd opuściłem Tottenham. Przeciwko
Cremonese, których pokonaliśmy 4:2, nasz kapitan w tym spotkaniu,
Roberto Cravero, musiał zejść i dostałem opaskę kapitana po raz
pierwszy w profesjonalnej karierze. Wcześniej nosiłem ją, doprowadzając
młodzieżówkę Newcastle do zwycięstwa w Pucharze Anglii. Mimo,
że prasa włoska ciągle za mną nie przepadała, cieszyłem się tam
popularnością. Firma Panini, która dystrybuowała kolekcje naklejek z
piłkarzami dołączała sondy do każdego z opakowań. W wyniku tego
sondażu, otrzymałem najwięcej głosów spośród piłkarzy, wyprzedzając
Roberto Baggio i Franco Baresiego. W kwietniu
1994 roku, ponownie złamałem nogę. Ta kontuzja przyszła naprawdę w
fatalnym momencie, kiedy wracałem do siebie. W dniu, kiedy
spodziewaliśmy się mieć wolne, kazano nam stawić się na treningu. Byłem
wkurzony. Graliśmy na hali. Nie brałem tej gierki na poważnie, ale
kiedy popełniłem błąd, po którym straciliśmy bramkę, wszyscy na mnie
naskoczyli. Wkurzyłem się jeszcze bardziej. Pomyślałem sobie, jeśli
chcecie grać na poważnie to zagrajmy. W następnej akcji zaatakowałem
naprawdę ostro Alessandro Nestę. On był ok, ale ja nie mogłem się
podnieść. Wiedziałem, że coś jest nie tak. Kiedy mnie znoszono z
boiska, krzyczałem w agonii. Wzięli mnie do szpitala w Rzymie, ale ja
nalegałem by operację przeprowadzono w Londynie. By mógł ją
przeprowadzić pan Browett, który już raz leczył moją nogę. To było
podwójne złamanie kości piszczelowej i strzałkowej. Umieszczono mnie w
samolocie obandażowanego, dookoła roiło się od fotoreporterów. Fani
Lazio obwiniali Nestę o to, co się stało, jako że słynął z ostrej gry.
Kochali mnie do tego stopnia, że wysłali mu nawet 2 listy z pogróżkami,
ale to całe zajście to była wyłącznie moja wina. Wypruwałem
z siebie flaki, żeby szybko wrócić do gry. Wykonywałem ćwiczenia trzy
razy dziennie, mimo iż zalecano raz. Nienawidzę być kontuzjowany, z
resztą jak każdy piłkarz. To była chyba moja 15 operacja. Oprócz tego,
że intensywnie ćwiczyłem, zacząłem z desperacji, bez namysłu faszerować
się lekami. Dla poprawienia nastroju piłem i objadałem się bez
zahamowań. Wypadłem z gry na cały sezon, więc przez trzy lata w Lazio
zagrałem 47 spotkań, zdobywając 6 bramek. To nie jest dużo. Moja
sytuacja pogorszyła się nawet, kiedy Dino Zoff opuścił klub i Zdenek
Zeman przejął stery. Był bardzo twardym Czechem. Był bezwzględny na
treningach, traktował nas jak psy. Signori, nasz kapitan, zaprotestował
sugerując, że tego robi się za wiele. Zeman odpowiedział: "Ja się
nigdzie nie wybieram. Zostaję, więc musicie się do tego przyzwyczaić".
(...) Nawet kiedy byłem już w formie, nie
decydowali się wystawiać mnie do każdego meczu w trosce bym znów nie
doznał kontuzji. Rozumiałem to, ale zawsze chciałem grać. Ale muszę
powiedzieć, że podobało mi się we Włoszech. Kochałem Lazio, piłkarzy,
klub, fanów, Rzym, włoski styl życia, wszystko. Nauczyłem się trochę
języka, wystarczająco by teraz rozmawiać z kelnerami z Włoch, albo
przeklinać na nich. Lubiłem tam trenować, mimo że dziennie robiliśmy
dwa razy więcej niż w Newcastle albo Tottenhamie. Nie przeszkadzało mi
to. Z Zoffem zawsze było dużo zabawy, dużo gry w piłkę. Z Zemanem już
nie było tak wesoło. On kładł nacisk na przygotowanie fizyczne, nie na
technikę, więc nie podobało mi się to. Włosi mieli bardziej
profesjonalne podejście od nas w Anglii. Szczególnie jeśli chodzi o
diety. Dwa razy kalkulują zanim napiją się Coca Coli i w ogóle nie
piją, a przynajmniej nie jak ja rozumiem picie. Pili jeden kieliszek
wina do obiadu. Nic po meczu, nigdy się nie spijali. Bardzo rzadko
spotykałem się z innymi piłkarzami poza boiskiem czy treningami.
Lubiłem ich i lubię myśleć, że oni mnie też, ale wieczory spędzałem z
ochroniarzami, albo z tatą czy ze starymi kumplami, którzy regularnie
mnie odwiedzali. W Italii nie piłem jednak dużo, nie w porównaniu do
tego, co działo się później. Chyba nauczyłem się żyć trochę ich zdrowym
stylem. Stałem się tam lepszym piłkarzem i lepszą osobą. Nigdy już nie
miałem dobrych układów z włoską prasą po incydencie z beknięciem i te
wszystkie kontuzje wpłynęły negatywnie na mój pobyt w Lazio, ale fani
nigdy nie odwrócili się przeciwko mnie, więc podsumowując mam miłe
wspomnienia z Włoch i żadnym wypadku nie żałuję przeprowadzki do Lazio. Tak
bardzo jak kochałem Lazio, tak miałem dość Zemana, a on prawdopodobnie
miał dość mnie. Kiedy wróciłem do pełnej sprawności okazało się, że nie
mam już pewnego miejsca w składzie. Były regulacje, co do tego ilu
obcokrajowców może występować w zespole, a do Lazio dołączył kolejny -
Alen Boksic z Marsylii. Włoska prasa pisała, że najlepsze lata mam za
sobą. Podobnie angielska, w której pojawiły się opinie, że nigdy nie
byłem tym samym piłkarzem co przed kontuzją w pamiętnym finale Pucharu
Anglii. Wiedziałem, że to brednie i byłem zdeterminowany by to
udowodnić, miałem przecież dopiero 27 lat. Słyszałem plotki, że
Chelsea, Rangers i Aston Villa są mną zainteresowane. Odrzucałem
możliwość powrotu do Londynu, więc Chelsea i Rangers odpadały. Tak, na
początku myślałem, że chodzi o Queens Park Rangers, kiedy okazało się,
że to Glasgow Rangers byłem już dużo bardziej zainteresowany. (...) Opcja
przejścia do Rangers najbardziej mi się podobała. Choć negocjacje
trwały jakiś czas. Wiedziałem, że odejdę. W ostatnim tygodniu gry dla
Lazio, przyjeżdżałem na treningi na Harleyu w klapkach, bokserkach i
wielkim cygarem w ustach. Wszyscy chłopcy mieli niezły ubaw.
Wygłupiałem się przez cały tydzień. Ostatniego dnia przyjechałem w
połowie pijany. Na czworakach podszedłem do Zemana, przyklęknąłem na
jednym kolanie i zacząłem mówić: "O wielki trenerze, masz jakieś
wskazówki, proszę, chcę kiedyś być wielkim trenerem jak ty!" Zwijałem
się po tym przez chwile ze śmiechu na ziemii, a później udawałem, że
zasnąłem tuląc się do butelki wina. W końcu Boksic zaniósł mnie do
samochodu. Miałem kilka samochodów w Rzymie, tak jak i motorów. Kiedy
kibice Lazio dowiedzieli się, że to mój samochód potrafili, tam gdzie
był zaparkowany rozebrać go na części i pozabierać ze sobą jako
pamiątki. Fani Romy nie byli tak czarujący. Raz nawet wsypali mi coś do
drinka. Nie wiem co to było, ale zacząłem po tym widzieć niedźwiedzie
polarne w miejsce drzew. Musiałem o tym powiedzieć klubowemu lekarzowi
w razie jakiejś kontroli dopingowej. Do
Rangers przeniosłem się w lipcu 1995. Zapłacili za mnie 4,3 milona
funtów, więc nie wiele mniej od tego, co Lazio zapłaciło Spurs. Byłem
najdroższym transferem w historii Rangers, podobnie z resztą w Lazio na
tamte czasy. Przełożył: Edgar Szewczyk (Goran) na podstawie "Gazza: My Story" Paula Gascoigne`a powrót
|